Czym jest takowa obraza wyraźnie precyzuje polski kodeks karny w artykule 196 ustawy z 1997 roku. Zacytuję, a co mi tam...
Zadałem sobie trud odszukania związku frazeologicznego "obraza uczuć" we wszelkich dostępnych słownikach języka polskiego i... nie znalazłem niczego! Sorry, znalazłem - obrazę uczuć religijnych. Taka sytuacja nasunęła mi wniosek, że jedynymi uczuciami, jakie można obrazić są te konkretne, przypisane mniej lub bardziej uzasadnionym wierzeniom, dodatkowo popartym zinstytucjonalizowaną ich formą.Art. 196 KK pisze:Obrażanie uczuć religijnych innych osób
Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Czyli tak - jeśli ktoś obraża moją miłość (uczucie) do najbliższej mi osoby, to nic mi do tego, bo coś takiego nie istnieje. Jeśli natomiast ktoś powie, że wszyscy katolicy wierzą w złotego cielca (Monstrancja), należy go skazać na męki piekielne, a najlepiej od razu spalić na stosie. Widzicie absurd tej sytuacji? Jeśli religia nie do końca wyprała wasze mózgi, to pewnie tak. A przecież uczucie miłości do dziecka (męża, żony, kochanki, brata itp.) to chyba coś więcej, niż miłość do kawałka metalu, choćby najdroższego, w którym ktoś zamknął hipotetycznego Boga w postaci okrągłego białego placka.
Jaki stąd wniosek?
Religie potrafią wszystko. Potrafią nawet wyssać kasę z ludzi, których już wcześniej odarto ze skóry. Nie potrafią natomiast jednego - zastosować się do zaleceń, jakie zaproponowali im wszyscy ludzie, którzy za prekursorów tychże religii są powszechnie uważani. Żeby się nie zagłębiać w meandry mało u nas znanych wyznań, odniosę się jedynie do słów Jezusa, zapisanych na kartach, które (podobno) legły u źródeł polskiej religii państwowej. Nie zacytuję Wam ich, podpowiem tylko, gdzie możecie je znaleźć: Mt 18; 21-22. Nie leńcie się i poszukajcie, to tylko dwa wersy.
Nie będę ukrywał, że oczekuję na polemikę, szczególnie ze strony ortodoksyjnych katolików. Jak znam życie, nadaremnie...